Pięśćset minus

"Gratulacje Kochana, teras tylko prentko złusz to podanie o zasiłeg."

"No i Żorż znowu hory. A w tej aptece na zeszyt powinni mi dawać
bo wogule to na dzieci za darmo lekarstwa powinny być dawane
."


"Te posłowie to powinny ustawe takom wprowadzić. Ciekawie kto bendzie im na ich emeruture pracować-  ja sie pytam?!"

 



Pchają wózek z dziwną miną - pomieszanie dumy z rezygnacją. Z jednej strony ONA jest teraz MATKĄ czyli kobietą o najwyższym możliwym stopniu spełnienia życiowego. Z drugiej - istotą umęczoną, styraną życiem, niewolnicą swojego bombelka, kucharka, sprzątaczka ... która musi wyrywać szponami to, co przecież się jej i dziecku należy. Później okazuje się, że kończy się na wyrywaniu naklejek i przyklejaniu ich do książeczki wymienianej na maskotkę z gangu świeżaków w Biedronce.

 

Na osoby takie jak ja, zazwyczaj, patrzą z pogardą i niedowierzaniem. Jak można nie chcieć się rozmnażać, szczególnie, kiedy za to płacą. Co najmniej osiemnastoletnia przepustka do stałego dopływu gotówki. Tymczasem ja łapię się tylko na zasiłek pogrzebowy, z którego i tak skorzysta co najwyżej mąż. 

 

Tymczasem, program 500+ jest dla mnie stanem umysłu. Część osób rozmnaża się, często w niekontrolowany sposób, a reszta społeczeństwa składa się na "owoce ich miłości", często 
wynik nadmiernego spożycia jasnego pełnego. Na wizyty u kosmetyczki, fryzjera, zakupy spożywcze dla całej rodziny.

Ale nie tylko, bo składamy się również na wkłady własne na mieszkania dla cudzych dzieci, wakacje, lepszy start jak uzbiera się kupa pieniędzy "od państwa". Skoro dają to wiadomo, że brać trzeba. Przecież tylko głupi by nie wziął. 500 zł piechotą nie chodzi... (przynajmniej do osiągnięcia pewnego wieku).

Kombinatorstwo jest na porządku dziennym. Ciężko jednak się temu dziwić, skoro jedynym zajęciem jest zajmowanie się dzieckiem. Chociaż każda matka powie, że to praca 24h/dobę. Do tego jeszcze to pranie, sprzątanie, gotowanie... Bo wiadomo, że osoby bezdzietne chodzą w brudnych ubraniach, jedzą tylko na mieście, a w domu mają syf. Chyba że chodzi o zatrudnienie kogoś do pomocy. Wtedy rozmowa jest inna, bo przecież nie będą płacić 20 zł za godzinę za "nic nie robienie", bo dziecko większość dnia śpi. Taki paradoks.



I nie, nie jestem za tym, żeby rozdawać nasze pieniądze pracującym rodzicom. Skoro pracują to powinno być ich stać na utrzymanie dziecka, a nie tylko na jego hodowanie. Rozdawnictwo nie spowodowało też wzrostu poziomu dzietności, efekt jest wręcz przeciwny. Nie sądzę, żeby trzeźwo myślące osoby, które nie mają pracy, domu, perspektyw, sprowadzały celowo na ten świat kolejne dzieci. 

Za 500 + nie spełnią na pewno marzeń, ale chociaż na hybrydkę będzie i może na jakieś ozdoby z Pepco wystarczy.

 

 Jako bezdzietna z wyboru lambadziara, bombardowana zdjęciami cudzych purchlaków, nie rozumiem dlaczego ktoś uważa, że Internet jest odpowiednim miejscem do wstawiania zdjęć wypłodów w śluzie i wodach płodowych. Nie zachwyca mnie to, nigdy nie zachwycało i raczej zachwycać nie będzie.

 

Nie każdy powinien mieć dzieci, ale prawie każdy może. Żeby adoptować kota ze schroniska musisz spełniać pewne wymogi. Żeby zrobić sobie dziecko wystarczą często dni płodne i wzwód partnera. Wątpliwości i pytania często pojawiają się dopiero "po wszystkim". 

 


Hajs będzie się zgadzał. To najważniejsze. Pod warunkiem, że rodzice i dziadkowie pomogą. Szkoda tylko, że obcy ludzie również muszą pośrednio (i bezpośrednio również) na to łożyć. I nie, uśmiech bombelka nam tego nie wynagrodzi w żaden sposób.

 Z czasem dziewczyna nauczy się, że podstawą bycia "madką" jest nieustanne podkreślanie swojej trudnej sytuacji społeczno-ekonomicznej. Ale oczywiście to nie jest jej wina - ona teraz jest zajęta wypełnianiem misji MACIERZYŃSTWO. Tylko co nas obchodzi na przykład to, że potrzebuje na nowe japąki dla Andżeliki. 


Gloryfikowanie macierzyństwa i kult dziecka urosło do takich rozmiarów, że większość osób boi się powiedzieć, że dzieci mieć nie chce i nie zamierza. Reakcje rodziny są bardzo różne, temat i tak powraca i NIE, nie trzeba tłumaczyć się z tego przed każdą ciotką, sąsiadką, babcią czy rodzicami. Dysponujemy obecnie innym obrazem świata i mamy wiele możliwości wyrażania siebie. 

Nie lubię dzieci, nie lubię być odpowiedzialną za kogoś i poświęcać swoje jedyne życie na podcieranie, mycie i próbowanie wychować na ludzi jednostki, która być może w przyszłości nie będzie chciała mnie nawet znać. Nie przez to, że popełnię masę błędów. Sam fakt tego, że byłaby odrębnym organizmem, może sprawić, że nasze drogi mogłyby rozejść się na dobre. Powodów tego może być wiele - większość jest niezależna ode mnie. Ja zwyczajnie nie chcę czuć się i być traktowana gorzej ze względu na moje wybory życiowe. 

Kiedyś myślałam, że powinnam podziwiać osoby mające dzieci. Oznajmiać im to wszem i wobec - jak bardzo szanuje ich trud włożony w wychowanie nowego pokolenia. Teraz twierdzę, że jest wiele więcej "osiągnięć" godnych podziwu, niż to, że doszło do zapłodnienia i porodu. Później już wyjścia za bardzo nie było. Efekty tego trudu najczęściej mnie przerażają, a w najlepszym wypadku odrzucają. Więc dlaczego mam stawiać siebie czy inne bezdzietne osoby niżej w hierarchii społecznej? Bo nie utrudniam sobie życia zgodnie z życzeniem i pragnieniem innych?


Nie można pominąć faktu, że są też matki, które wychowują dzieci, nie czerpią z tego korzyści materialnych i nie zalewają świata zdjęciami swoich "pociech" przy każdej nadarzającej się okazji. Podobno.


 

 


Komentarze

  1. Sam myślałem, że era osób korzystających z pomocy społecznej skończy się na pokoleniu moich rodziców, że "my", wychowujący się już po przemianach ustrojowych, sami będziemy brać odpowiedzialność za własne życie. Niestety... to co obserwuję aż mnie przeraża. Dodatkowo kupowanie głosów elektoratu, przez zwiększanie socjalu, pogłębia ten problem. Jak narazie, nie widzę nadziei na zmiany...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Video Pytania-Odpowiedzi 1

Monogamia? Nie, dzięki.