Takie jest życie.

Dziękuję wszystkim, którzy zareagowali na moją prośbę i wypełnili ankietę.
 Dzisiejszy wpis będzie podsumowaniem ostatniego półtora roku mojego życia. Oczywiście nie muszę pisać, że ograniczają mnie niektóre kwestie, takie jak odbiorcy- osoby, które będą to czytać i znają mnie oraz mogą łatwo zidentyfikować tożsamość osób o których będę pisać. Ogranicza mnie też poczucie, że to, co napiszę może wpłynąć negatywnie na wiele relacji, na których neutralności mi zależy. Być może osoby z grupy samopomocowej, które przeczytają ten wpis, a także osoby, które mnie znają, będą mogły spojrzeć na mnie, na inne osoby z otoczenia w nieco inny sposób.

Zacznę od tego, że zawsze byłam osobą, która traktowała ludzi trochę jak przedmioty. Jeżeli nawiązywałam z kimś głębszy kontakt to tylko dlatego, że miałam w tym jakąś korzyść. Nie mówię o korzyściach materialnych. Cieszę się z tego, co dostaję, że mogę od czasu do czasu popracować, ale pieniądze są tu sprawą  minimum drugorzędną. Chciałam za wszelką cenę mieć pewność, że inni są względem mnie uczciwi. Każde minimalne odchylenie traktowałam jako podstawę do zerwania relacji. Byłam bardzo zaborcza- nie dopuszczałam sytuacji, że ktoś będzie przyjaźnił się z kimś, kto mi nie pasuje, albo komu ja nie pasuję (nawet jeżeli było to tylko moje subiektywne przeświadczenie). Mimo tego, cieszyłam się z życia. Kiedy wstawałam, chciałam żeby dzień trwał jak najdłużej, żeby TEN dzień się nie kończył. W zależności od etapu mojego życia, było to oczekiwanie na sobotnią imprezę, wyjścia ze znajomymi, z chłopakiem, zakupy, plotki, kino, przyjazd do domu, koniec sesji. Miałam potrzebę robienia wszystkiego od razu, wydawało mi się, że życie jest przede mną, ale "dzisiaj" się już nie powtórzy. Denerwowało mnie, kiedy ktoś odwoływał spotkanie, ognisko, wyjście. Nie myślałam wtedy, że ktoś ma ważną sprawę do załatwienia, może problemy w domu, czy brak pieniędzy. Myślałam tylko o sobie- o tym, że ja jestem niezadowolona, a ktoś pewnie nie miał ochoty mnie widzieć, narobił nadziei, a teraz dobrze się bawi/bawią beze mnie. Był w moim życiu okres, że postrzegałam innych jako wrogów, osoby które są przeciwko mnie. Być może po części tak było. Znajomi przychodzili i odchodzili, nie było nic na stałe. Zostawałam wtedy sama. Dużo w tym mojej winy, bo nie potrafiłam się dostosować. Ciągle miałam wrażenie, że nie pasuję do reszty. Wszyscy wydawali mi się beztroscy, cieszący się życiem. Ja w moim mniemaniu nie miałam się z czego cieszyć. Nieustannie prześladowała mnie przeszłość, obrazy, sny, lęk przed jutrem. Szukałam osób, które będą ciągnąć mnie w górę, nie na dno. Mówię o moich związkach. Jednie w nich mogłam być sobą, nie martwić się, że jutro zostanę sama. Tak mi się wtedy wydawało. Gdyby to, co wtedy myślałam, było prawdą, pewnie dzisiejszy blog (gdyby w ogóle powstał), wyglądałby zupełnie inaczej. Przez chorobę, miałam uczucie, że inni są ze mną ze względu na to, że jestem szczupła, schludna, powiedzmy, że mam pieniądze. Wiele razy zadręczałam ich pytaniem: Będziesz ze mną, jak przytyję? Życie kręciło się wokół tego zagadnienia. Kiedy czułam się dobrze ze sobą (znowu mieszczę się w XS, udało mi się nie mieć napadów jedzenia przez dłuższy czas), byłam dla nich najlepszą osobą, jaką tylko umiałam, przynajmniej starałam się taka być. Jednak najmniejsze pierdoły wyprowadzały mnie z równowagi. Przykład- zobaczyłam szczuplejszą, ładniejszą (co nie było trudne), dziewczynę ode mnie, od razu wpadałam wtedy w gniew, złość. Nie daj Boże ON polubił zdjęcie jakiejś dziewczyny, nieważne czy rzeczywiście czy subiektywnie ładniejszej ode mnie- poczucie, że nie jestem nic warta i tak mnie zostawi, jak nie dla tej to dla innej. Na własne życzenie zostawałam sama. Kiedy poszłam na studia, postanowiłam, że czas coś zmienić. Dotychczasowe życie przeplatało się chwilami euforii i maksymalnych dołów. Chciałam stabilizacji. Nowy związek i nadzieja, że ten będzie już ostatnim. Uczelnia, z którą wiązałam duże nadzieje- poradzę sobie, zdałam gimnazjum, liceum, maturę mimo problemów emocjonalnych- studia też przetrwam. Nie wiedziałam jeszcze, że studia w moim przypadku to nie zabawa. Potrafiłam uczyć się przez 10-12 godzin z jedną przerwą na jedzenie. Dzisiaj jest 29 dzień, w którym uczę się przez minimum 6 godzin dziennie. Mogę mieć pretensje do siebie, że nie poszłam do technikum, na studium. Oczywiście problem jest dużo bardziej złożony, ale mogłam postawić na swoim- nie próbowałam, albo próbowałam za mało. Zazdroszczę osobom, które znajdują równowagę między czasem wolnym, zabawą a nauką. Ja nie potrafię, dopóki czegoś nie umiem na 100%, nie odpuszczam. Problem w tym, że nigdy nie przychodzę tak dobrze przygotowana na egzamin, jakby to miało wynikać z czasu poświęconego na bezsensowne zakuwanie, czegoś o czym i tak za miesiąc, dwa nie będę pamiętać. Mam świadomość z czego biorą się moje problemy, ale co z tego, skoro nic z tym nie robię. Niektórych rzeczy nie da się cofnąć, problem z koncentracją i pamięcią został do dzisiaj. Ciągłe myśli, że nie mogę zawieść rodziny, bo byli przy mnie,kiedy wszyscy się odwrócili, że zależy im jedynie na moim wykształceniu, bez tego nie będę nic warta. Siedzę w tym wszystkim dalej, został mi do napisania jeden egzamin z dziewięciu, ale co z tego, przecież to nie koniec, to nawet nie półmetek studiów. Zmierzam do tego, że obecnie nie mam żadnej perspektywy na przyszłość. Z jednej strony chcę skończyć studia, z drugiej świadomość, że nie robię tego dla siebie, że to może przerosnąć mnie psychicznie. Nie chciałam żeby mój zawód przynosił mi w przyszłości tylko finansowe korzyści, o ile skończę ten kierunek.
 Po półtora roku związku, stałam się gorszym wrakiem człowieka, niż byłam na początku. A przecież miało być zupełnie inaczej. Dzisiaj mój dzień wygląda tak, że wstaję i nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie noc i pójdę spać, i tak w kółko. Może dlatego, że widzę to, czego wcześniej nie chciałam. Dostrzegłam, że wyglądem, makijażem, ubraniem nie da się zdobyć szacunku, przychylności innych osób. "Przecież nie ma tak, że kocha się kogoś do końca życia... i tak długo Cię kochałem". Doszłam do wniosku, że nie da się mnie zaakceptować, sama siebie nie akceptuję. Jak mogę wymagać tego od innych? Zamykam się w przeszłości, żeby usprawiedliwić to, że ciągle zostaję sama. Nadal spostrzegam innych jako wrogów, być może w większym stopniu niż kiedyś. Żałuję, że nie potrafiłam postawić granic, odejść kiedy jeszcze miałam szansę ułożyć wszystko na nowo i iść dalej przez życie, ale bez takiego emocjonalnego bagażu. Wiem, że ta szansa jest zawsze, nic mnie nie wiąże żeby trwać nadal w tym stanie. Jednak po tylu porażkach, człowiekowi przestaje się chcieć robić cokolwiek ze swoim życiem. Mam przeświadczenie, że wszystko co robię i tak z góry skazane jest na niepowodzenie. Z jednej strony chciałabym żeby to wszystko się już skończyło, z drugiej naiwnie wierzę, że spotkam kogoś, kto pokaże mi, że to wszystko wcale tak nie wygląda- życie nie jest tylko białe, albo tylko czarne. Kogoś, kto zaakceptuje mój stan, ale będzie starał się mi jednocześnie pomóc, żeby coś zmienić. Nie na siłę.. powoli, małymi krokami.

 Mam do przemyślenia wiele rzeczy, częścią podzieliłam się z Wami w dzisiejszym poście. Wiem, że jest wiele osób, które ma podobne problemy, jeszcze więcej osób jest w dużo gorszej sytuacji. Chciałabym Was jedynie przestrzec przed powielaniem moich błędów. Najgorsze, co można zrobić to zamknąć się na drugiego człowieka, wyizolować od reszty. Na chwilę przynosi to ulgę i uspokojenie, jednak później zostajemy sami, nie każdy problem można rozwiązać w pojedynkę.

Komentarze

  1. Wiesz, ja mam wrażenie, że cobyśmy nie zrobili to przeszłość i tak będzie się ciągnęła zawsze za nami jak ten przysłowiowy smród po gaciach... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację. Problem w tym, że niektórzy (patrz ja.) nie potrafią jej zaakceptować..

    OdpowiedzUsuń
  3. Dr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp +2348104102662. I rozwiąż swój problem jak ja.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Monogamia? Nie, dzięki.

Video Pytania-Odpowiedzi 1