Wszystko od nowa.

Kolej(na) jesień. Nie wiem czemu, ale od kilku lat nienawidzę tej pory roku. Kiedyś jakoś specjalnie mi nie przeszkadzała. Chyba wolałabym zimę, bo przynajmniej mam gdzieś z tyłu głowy, że z każdym dniem powinno być coraz lepiej, coraz bliżej do wiosny. Zimno, ciemno, ciągłe łapanie przeziębienia, ponuro, smutno, beznadziejnie... Podobne skojarzenia ze słowem "jesień", mogłabym wymieniać bez końca. Może sprawę pogarsza syndrom sobotnio-niedzielny, w który wpadłam po zwolnieniu się z pracy. Pierwszy tydzień- extra! Odpoczynek, ciepła pogoda, wysypianie się... z kolejnym dniem było tylko bardziej nudno i trudno: trudno się zebrać, wybrać na zakupy do sklepu, zabrać się za sprzątanie, dopilnować godziny. To trochę tak, że wiesz, że masz coś zrobić, ale jak zrobisz to za 3-4 godziny to i tak nic się nie stanie. Więc przekładasz to na później. Następnego dnia przekładasz na później następne rzeczy do zrobienia/załatwienia i tak w kółko. To, o czym będę dzisiaj pisać może brzmieć trochę jak jesienne depresja. Ale w takim razie w moim życiu jesień trwa nie trzy, a dziewięć albo dziesięć miesięcy w ciągu roku. Z jednej strony chciałabym wziąć się w garść, zacząć robić coś pożytecznego, zmienić studia, z których nie jestem zadowolona. Z drugiej brak mi jakiejkolwiek motywacji. Zauważyłam, że myślę o swojej przyszłości w samych negatywach, typowa katastrofizacja myślenia... "wszystko albo nic", "nikt mnie nie zrozumie", "ciągle mam pod górkę", "nie pójdę do lekarza bo i tak mi to nic nie pomoże", "nie mam z kim porozmawiać", "jak tak dalej pójdzie to będę grubą świnią bez perspektyw". Pewnie gdybym nie pisała teraz o sobie, tylko czytała to o kimś innym, to pomyślałabym: Co za leń! Być może, że lenistwo ma duży udział w tym, co się ze mną dzieje. Ale może mi się nie chcieć pójść do sklepu, zrobić prania, poodkurzać, zmywać naczyń, pójść na spacer. Mi natomiast nie chce się kompletnie nic. Nic nie sprawia mi przyjemności, żyję, żeby przeżyć. Nic więcej. Nie lubię siebie, nie widzę sensu żeby się starać. To, że przeszłam przez anoreksję, bulimię i wiele innych przykrych wydarzeń, sama załatwiłam sobie pracę, udało mi się zakończyć toksyczny związek itp, wydaje się być jakby za mgłą, tak jakby to mnie nie dotyczyło. Niby jestem tą samą osobą, ale czasami sama siebie nie poznaję. Kiedyś potrafiłam ćwiczyć do upadłego, miałam cel, może chory i niezbyt mądry, ale CEL. Teraz siedząc kilkanaście godzin w domu, ciężko mi wymienić co dokładanie przez ten czas robiłam. Właściwie to jedynie próbowałam przekonać samą siebie, że nie muszę przejmować się figurą, że i tak nie mam szans dorównać swoim wyimaginowanym "ideałom", że jeżeli ktoś mnie pokocha to taką jaka jestem, ze wszystkimi zaletami i wadami. Tylko co z tego, skoro żadna zaleta nie przychodzi mi do głowy. Nie oczekuję także od nikogo, że stanie się na moją rzecz masochistą. Przeprowadziłam ostatnio pewien eksperyment, który nieco przywrócił mi wiarę w ludzi, ale to temat na osobny post. Może kiedyś zdecyduję się tym z Wami podzielić. Na dzisiaj mogę jedynie napisać, że są osoby, dla których wygląd stanowi jedynie niewielki ułamek całokształtu drugiej osoby. Wiadomości typu: Co z tego, że ta dziewczyna ma nadwagę i dla innych jest nieatrakcyjna. Rozmawiać czy poznać się można z każdym. A to co piękne jest dla Wszystkich, dla mnie ma być to, co jest piękne dla mnie, a nie dla każdej osoby, spotkanej przypadkowo na ulicy.
Być może coś w tym jest. Są związki, które patrząc z boku, mogą wydawać się karykaturalne, nie mające przyszłości. A jednak istnieją i trwają dłużej niż te, w których parę tworzy Pan i Pani idealni.
W życiu nic nie przychodzi OD TAK. Chcesz mieć piękną figurę? Ćwicz, jedz zdrowo, ruszaj się, dbaj o ciało. Nie potrafisz się dostosować?- Nie pasujesz do wymagań współczesnego społeczeństwa. Fitness, Siłka, Cardio, FIT, DIETA, aktywny tryb życia, kosmetyczka, fryzjerka, sztuczne rzęsy, hybryda, jedzenie light, 0% tłuszczu, suplementy, herbatki odchudzające. Albo to ogarniasz, albo akceptujesz siebie taką jaka jesteś. Gorzej jeżeli ani jedno ani drugie nie jest Ci jakoś specjalnie po drodze. Z jednej strony chcesz pasować do reszty, z drugiej brak Ci motywacji. Patrzysz na zdjęcie grubszej koleżanki- wmawiasz sobie, że też jesteś w stanie siebie zaakceptować. Dalej, widzisz zdjęcie FIT laski- nici z akceptacji. Zastanawiasz się nad sobą i dochodzisz do wniosku, że chcesz, ale nie widzisz sensu, nie masz sił, nie wiesz jak zacząć, nie potrafisz się zmusić. Chcesz zrobić to dla siebie, ale tak naprawdę to Cię nie uszczęśliwia, nie czujesz tego. Bycie sobą też Cię przytłacza, bo sama nie wiesz kim tak naprawdę jesteś. Za wszelką cenę chcesz i wpasować się w to, co dzisiaj wydaje się być wyznacznikiem atrakcyjności, zdrowia, siły, silnej woli. Chcesz żeby to przyszło samo, bez wysiłku, minimalnym kosztem. Okazuje się, że tak się nie da. Musisz zapracować sobie na to wszystko sam/a. Ja potknęłam się wiele razy. Obecnie stoję w martwym punkcie. Z tego punktu jest tak samo daleko do poddania się wykreowanemu przez media wizerunku "idealnej" kobiety, jak również do zaniedbanej, zobojętniałej, będącej grubo poniżej przeciętnej dziewczyny. Co z tym robię? NIC.

Komentarze

  1. jakbym czytała opis samej siebie...
    może poza tym, że nie figura jest moją bolączką a skóra ;/
    Pozdrawiam i życzę Ci znalezienia szczęścia poprzez akceptację siebie
    bo jesteś śliczną dziewczyną :) piękne oczy usta włosy i uśmiech

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję bardzo :* Tego samego życzę też Tobie :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Monogamia? Nie, dzięki.

Video Pytania-Odpowiedzi 1