5 najważniejszych (?) lekcji w moim życiu

Jestem wściekła, że ostatni tydzień "wakacji" spędzam w łóżku z termometrem i antybiotykiem w ręku. Z drugiej strony okres trzech miesięcy, który część osób w całości lub części przeznacza na odpoczynek, ja potraktowałam jako okazję do tego, żeby spróbować sił w kolejnych pracach, zarobić trochę, odłożyć. Może ten tydzień wolnego mi się należał. Szkoda tylko, że spędzę go w taki sposób. Ale nie ma tego złego... Leżąc/siedząc drugi dzień z rzędu w łóżku, zaczęłam myśleć o tym co mi wyszło w te wakacje, czego żałuję, co zrobiłabym inaczej... Później zaczęłam cofać się coraz głębiej w swoje życie i doszłam do kilku wniosków. Być może niektórzy z Was mają podobne doświadczenia lub przemyślenia, ale nie wykluczam też, że spora część osób może podchodzić do tego w zupełnie przeciwny do mojego  sposób. Tak czy inaczej, udało mi się dojść do pięciu chyba najważniejszych wniosków, którymi w tym miejscu chciałabym się z Wami podzielić.

Pierwszy z nich może wydawać się bardzo prosty biorąc pod uwagę moje aktualne położenie (dosłownie).
#1. Zdrowie jest najważniejsze.
Żadne pieniądze, nawet osoba którą kochamy czy wartości, jakie wyznajemy byłby dla Nas niczym, gdybyśmy przestali istnieć. Przypomniało mi się  to, o czym zawsze powtarzała mi moja babcia. Kiedy poznali się z dziadkiem, nie mieli w zasadzie niczego, żadnego "majątku", nic swojego. Mieli za to zdrowe do pracy ręce, Z czasem postawili dom, dorobili się zwierząt hodowlanych, nigdy nie chodzili głodni, nie narzekali, że inni mają więcej albo że coś im się należy, bo jako dzieci nie znali niczego poza biedą materialną. Czasami chwytając się każdej pracy jak głupia, zastanawiam się. po co w zasadzie się tak męczę. Uczelnia 5 dni w tygodniu plus praca w soboty i niedziele po 12 h po co? Czy praca po 200 h w miesiącu, kiedy inni odpoczywają. Po co? Tylko po to, żeby kupić sobie kolejną bluzkę, która za miesiąc wyląduje na dnie szafy? Brak snu, wieczne przeziębienia, infekcje, jedzenie byle czego w pośpiechu, śniadania na obiad, sztuczne uśmiechanie się do ludzi, bo przecież jestem w pracy i nie mogę narzekać ("na moje miejsce jest 10 innych osób"). Dziadek miał świętą rację mówiąc mi, że jeszcze zdążę się w życiu napracować. Ja oczywiście nie chciałam tego słuchać i biegałam z jednej pracy do drugiej. Teraz obawiam się, że zamiast wykorzystać czas na odpoczynek, rozwijanie pasji, czy po prostu życie, zamykałam się na własne życzenie w czterech ścianach kolejnych budynków, po to żeby to co zarobię wydać na całkowicie zbędne rzeczy. 

Często zastanawiamy się jak obierają Nas inni, czy im się podobamy, czy uważają Nas za atrakcyjnych, wartych zainteresowania.
#2. Chęć przypodobania się innym (wszystkim).
Wiem, że część mojej rodziny chciałaby żeby dalej była blondynką jeszcze sprzed czasów studiów, drugiej części podobałam się jako brunetka, a najlepiej gdybym miała naturalne włosy. Więc jedynym wyjściem, tak żeby po części zadowolić wszystkich (bo w tej przykładowej i oczywiście absurdalnej sprawie całkowicie zadowolić kogoś się nie da). musiałabym pofarbować część włosów na czarno, część utlenić i jeszcze najlepiej zostawić do tego z 10-15 cm naturalnych włosów (odrosty). Wtedy każdy miałby coś dla siebie, a ja musiałabym wyrzucić wszystkie lustra z domu i założyć klapki na oczy, żeby nie widzieć opadających z ramion włosów w dwóch zupełnie różnych kolorach. To był oczywiście tylko przykład po to, żebyście mogli zobaczyć, że nie da się dogodzić wszystkim. Czasami sobie ciężko dogodzić, mi osobiście nie podoba się w sobie prawie nic. Ale w tej chwili mając do wyboru wyglądać tak żebym czuła się dobrze albo wyglądać tak, żeby zadowolić jakąś część osób, wybieram zdecydowanie dobre samopoczucie bez względu na to, ile musiałabym się nasłuchać ze strony sceptyków. Niszcząc zdrowie tylko po to, żeby komuś się przypodobać, było jedną z większych głupot w moim życiu.

Każdy z Nas, bez względu na to, czy jest mężczyzną czy kobietą, ma jakiś określony typ urody, który uważa za swój "ideał". 
#3. Bezustanne porównywanie się i próba "dorównania"innym. 
Tak jak pisałam w poprzednich postach. Nie ma dwóch identycznych osób, takich które wyglądają i czują identycznie. Tak samo nie ma jednego ideału, do którego można byłoby dążyć. Poza tym nikt nie będzie wiecznie wyglądał tak samo, nie możemy oczekiwać tego od innych, więc dlaczego mielibyśmy na przykład wymagać tego od siebie? Jeżeli pod wpływem impulsu ścięłaś włosy, zauważyłaś że nie mieścisz się w spodnie, które nosiłaś w liceum, to nie oznacza to, że jesteś gorszą osobą. Wygląd jest tylko wyglądem i uwierzcie mi, że o wiele łatwiej zmienić coś w swoim wyglądzie niż w sposobie myślenia.

Znacie to uczucie, kiedy poznajemy nową osobę, obojętnie czy tej samej czy przeciwnej płci i zaczyna nam się wydawać, że możemy jej bezgranicznie zaufać, bo powiedziała Nam o sobie coś osobistego, wydaje się być taka szczera, tolerancyjna i w ogóle...?
#4. Kredyt zaufania na samym początku znajomości.
Fajnie mieć kogoś, komu można powiedzieć o wszystkim (z wzajemnością), kto nas wysłucha, zrozumie, doradzi i jeszcze zatrzyma to, co powiedzieliśmy dla siebie. W praktyce bardzo ciężko znaleźć osobę, która będzie spełniać wszystkie wymienione wyżej kryteria. Ile razy przejechałam się na tym, że powiedziałam komuś o sobie za dużo? Nawet nie chcę w tej chwili o tym myśleć, ale chyba nie byłabym w stanie się tego doliczyć na chwilę obecną (być może na każdą inną też nie). Jeżeli słyszę, że ktoś mówi mi coś w stylu: Wiesz, chyba wiem co chcesz mi powiedzieć, bo (...dowolne imię.....) powiedziała mi kiedyś coś podobnego w tajemnicy.. to opadają mi ręce. Jeżeli to wyjdzie na początku rozmowy to można pomyśleć tylko.. Uff, całe szczęście, że jeszcze niczego nie powiedziałem/powiedziałam. W moim przypadku niestety, ale to, że osoba z którą rozmawiam jest niewarta zaufania, wychodzi już po wszystkim. Po tym pozostaje tylko zastanawianie się, ile osób wie o moim problemie, a ile wie o problemach zarówno tych, które mam jak i tych, o których pierwsze słyszę od osób trzecich.     BRZMI ZNAJOMO?

Ostatni punkt może wydawać się nawiązaniem czy kontynuacją poprzedniego, ale z przyczyn osobistych, postanowiłam rozdzielić te dwie sprawy. O ile na podstawie tego, że inni nagle zaczynają wiedzieć o mnie więcej niż ja sama, albo wiedzą coś, czego po prostu nie powinni, bo na przykład sobie tego nie życzę, powiedziałam coś jednej czy dwóm osobom ,etc. O tyle w punkcie ostatnim, cała wina leży po mojej stronie.
#5. Gadanie głupot (?) na imprezie.
Chyba każdy, kto przesadził z alkoholem jest w stanie przypomnieć sobie przynajmniej 1-2 epizody, podczas których powiedział coś za dużo, albo powiedział coś o czym w tamtej chwili myślał, że jest świętą prawdą, a z prawdą nie miało nic wspólnego. Niestety w moim przypadku po każdej takiej imprezie, a ze względu na moją posturę wiele mi nie trzeba (kiedyś 2-3 piwa), obecnie nie mam pojęcia bo od dawna nie wypiłam więcej niż jednego piwa w ciągu wieczoru. Nigdy nie miałam okazji się też wytłumaczyć, czy nie było kogoś, kto po przyjacielsku powiedziałby: Tobie już chyba wystarczy. Bardziej działało to w drugą stronę, że inni wtedy traktowali mnie jak żywą zabawkę, atrakcję z której można się pośmiać, ponabijać. Nie wiem czy to ja odcięłam się od tego towarzystwa, czy może ono bardziej odcinało się ode mnie. Wiem tylko, że na dobre mi to wyszło. Kółka wzajemnej adoracji są fajne, ale pod warunkiem, że nie ograniczają się do wspólnego spędzania czasu jedynie przy butelce. 

Komentarze

  1. Mam bardzo podobnie! Szkoda, że człowiek mądry zazwyczaj po szkodzie... ;)

    Mam nadzieję, że wpadniesz również do mnie!
    www.spiked-soul.pl


    Elwira Charmuszko

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Monogamia? Nie, dzięki.

Video Pytania-Odpowiedzi 1