Pół roku później

Mam wrażenie, że od napisania ostatniego posta, minął co najmniej rok... Z osoby, która bała się własnego cienia, o (własnym) głosie nie wspominając, stałam się kimś, kto, nie bez trudności, potrafi wyrażać swoją opinię, przestał się bać MÓWIĆ. Z osoby zamkniętej w sobie, lękliwej, wystraszonej wszystkimi i wszystkim, dzięki terapii, stałam się w końcu KIMŚ. Nie mówię tu o terapii w poradni psychologicznej, prywatnie, na NFZ, wszystko jedno. Była to terapia, którą przeprowadziłam z samą sobą, każdego dnia przez ostatnie miesiące. W końcu szczerze, bez zbędnych emocji, pretensji do siebie i bliskich. Pogodziłam się z przeszłością, dzięki temu łatwiej było mi zrobić to samo z teraźniejszością. Na bok odszedł (nieciekawy, jak wtedy sądziłam) wygląd, brak stałej pracy, brak prawa jazdy, i tak samo stało się z brakiem przyjaciół, zaufanych ludzi. Przez jakiś czas, byłam tylko JA. Nie narcystycznie, egoistycznie. Po prostu poznawałam siebie, tak jak poznaje się nową, nigdy wcześniej nieznaną osobę. Zamiast krytykować wszystko, co zrobiłam, i czego nie zrobiłam również, postanowiłam po prostu zrozumieć siebie, motywy mojego postępowania, to jak czułam się podejmując te ważne i mniej ważne decyzje. Nie usprawiedliwiać ich na siłę, nie szukać argumentów za i przeciw, tylko zrozumieć. Nie twierdzę, że wszystkie decyzje byłby dobre, wspaniałe, a nawet jeżeli nie to na pewno nie z mojej winy. Każdy gra takimi kartami, jakie posiada. Widocznie ja nie miałam wtedy innych. Konsekwencje różnych decyzji ponoszę do dzisiaj. Dlaczego mam się nadal karać za coś, co wydarzyło się 5-6-7-8 lat temu? Co mi to da? Czy w jakiś sposób może mi to pomóc? Niekoniecznie, bardziej pomocne są wnioski, które wyciągnęłam z tamtych sytuacji, niż samo rozpamiętywanie ich. Mam dopiero 23 lata, nikt nie zwróci mi czasu, który poświęciłam na zamartwianie się, żal i pretensje do siebie i świata, że zachorowałam, że biorąc leki, nie zachowywałam się tak, jak osoby w pełni świadome. Dzisiaj, patrząc na siebie sprzed kilku lat, jest mi tylko przykro. Nie jest mi już wstyd, nie jestem zażenowana, przykrość jest o wiele łatwiej zaakceptować i z nią żyć. Po prostu stało się. Tak jak osoba, która będąc uzależniona od alkoholu, nie powiela zachowań z czasów, kiedy jej życie było jednym wielkim ciągiem alkoholowym, tak samo ja nie muszę powielać zachowań, które wynikały z chorowania na anoreksję czy depresję. Instynkt przetrwania jest na tyle silny, że w pewnym momencie życia, te zachowania (z czasów choroby) czemuś służyły. Teraz byłyby szkodliwe, ale wtedy nie potrafiłam inaczej. Ze strachu przed odrzuceniem, sama wszystkich odrzucałam, nie tylko dosłownie, ale i w przenośni. Przede mną długa, wyboista droga, bo mam już świadomość, że niektóre decyzje podejmuje za mnie strach i pozostałości po chorobie. Nie potrzebuję już nikogo, kto udowadniałby mi tego, że jestem coś warta.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Monogamia? Nie, dzięki.

Video Pytania-Odpowiedzi 1