1. Biegnij

Opowiadanie 1.

Był dość chłodny wrześniowy dzień. Od rana nie miała ochoty na nic, niecierpliwie czekała na poniedziałek. Nie lubiła takich dużych zgromadzeń. Może dlatego, że zawsze robiło się jej jakoś duszno, i niesłusznie odnosiła wrażenie, że wszyscy się na nią patrzą. Widzą wszystkie mankamenty jej urody, chociaż właściwiej byłoby użyć słowa "wyglądu". 
Wiedziała, że musi się przygotować, będzie zwykłym gościem, ale kogo w zasadzie tam zna? Poza swoim chłopakiem - praktycznie nikogo. Starannie odrobiła lekcje - przejrzała profile osób, o pannie młodej słyszała dużo. Same pozytywne rzeczy, ale mimo tego nie była pewna czy chce tam iść. W końcu zawsze miała problem z publicznym wypowiadaniem się. W domu, wśród osób, które dobrze znała - to co innego. Ale w obcym miejscu, otoczona gronem nieznajomych, nie mając pojęcia o czym rozmawiać w towarzystwie, jednym zdaniem - Nie czuła się dobrze.

Wiedziała, że nie ma odwrotu, zgodziła się przecież. Kupiła na tą okazję nową sukienkę, nie miała ochoty na profesjonalny makijaż, w zasadzie było jej już wszystko jedno. Dawniej od rana nie myślałaby o niczym innym i stroiła się w lustrze przez kilka godzin, ale wtedy było jej dosłownie wszystko jedno. Chciała mieć to już za sobą, odespać i żyć dalej swoim życiem. TEGO dnia była lekko zestresowana, w końcu nie tylko jedzie na wesele do nieznajomych, ale ogólnie jechała do poniekąd obcych. 

Dwie godziny do wyjścia - czas zacząć coś ze sobą robić. On też jakoś bardzo się nie spieszył - jak zawsze. Godzinę przed wyjściem wpadła na pomysł, że zrobi sobie loki. Taki paradoks - kobiety z kręconymi włosami na wielkie okazje je prostują, a te, które posiadają proste włosy - kręcą je. To tak jakby kobiety uważały, że są najbardziej atrakcyjne wtedy, gdy najmniej są do siebie podobne. 

W końcu była gotowa. Chociaż gdyby miała jeszcze jedną szansę, rozegrałaby to inaczej. Nie była z siebie w każdym razie zadowolona (tak naprawdę rzadko kiedy była). Jeszcze tylko kościół, życzenia, pierwszy taniec i obiad, którego pewnie nawet nie tknie, a później pójdzie z górki. Nie miała ochoty na picie alkoholu, w przeciwieństwie do niemal wszystkich gości weselnych. Najlepiej byłoby jeśli nikt nie zwracałby na nią uwagi, ale po alkoholu języki się zwykle szybko rozwiązują - najwyżej będzie słuchać. Czas leciał dosyć szybko, odliczała od jego jednego kieliszka do drugiego. Długo nie trzeba było czekać na kolejne przechylenie szkła - do dna! Jak to na weselu - kompani znajdowali się szybko. Kompanki zresztą też, bo generalnie podobał się kobietom, a dziewczynom w szczególności.

Spojrzała na zegarek, za chwilę oczepiny, ufff.. odetchnęła z ulgą - już zaraza, za chwilę, niedługo będzie po wszystkim. Teraz tylko przekonać go, że trzeba już wracać, bo jest zmęczona, bo się nudzi. W końcu siedziała przy stole od kilku godzin, z przerwą na jeden taniec... a w zasadzie pół. Próbowała z nim rozmawiać, ale odpowiadał tak, jakby słyszał zupełnie inne pytania. Na pytanie o to czy idzie się przewietrzyć (przydałoby mu się to wtedy), odpowiedział - "No fajny, ale śmiesznie". Szybko porzuciła pomysł na ciągnięcie rozmowy, przy czwartej czy piątej odpowiedzi na nieswoje pytania. Po prostu siedziała i czekała...

Dom jej chłopaka znajdował się niedaleko miejsca, w którym odbywało się przyjęcie. Nie wpadła nawet na pomysł, żeby zabrać ze sobą telefon. Podeszła więc do niego i zapytała:

- Idziemy do domu? Ledwo trzymasz się na nogach.
- Pojebało cię? - powiedział zataczając się po całej rozciągłości chodnika, który znajdował się przed domem weselnym.
- Daj mi kurwa telefon, zaraz zadzwonię po Twojego brata i jedziemy do domu.
- Ja zadzwonię, spierdalaj. - Przyłożył telefon bez wybierania jakiegokolwiek numeru, co nie umknęło jej uwadze. Wtedy była jeszcze w miarę spokojna, miała nadzieję, że to kwestia pół godziny i będzie po wszystkim. On jutro wytrzeźwieje i wszystko będzie jak dawniej,"po staremu". Nie wiedziała jeszcze wtedy jak bardzo się myli.

Minęło kilka minut, podczas których szarpała się z nim, żeby dostać w swoje ręce jego telefon. Zbliżali się coraz bardziej do wyjścia, dom weselny i goście znikali. Droga robiła się piaszczysta, po jednej i drugiej stronie były drzewa. W końcu zostali sami z muzyką weselną w tle. Nagle zawahała się. Nie wiedziała czy iść na piechotę, w końcu przejeżdżała tamtędy kilka razy, ale to było dawno i nie szła tamtędy pieszo... On zdecydował za nią.

W pewnym momencie nie wytrzymała. Cały czas mówił od rzeczy... Mówiąc, że dzwoni do siostry, odszedł kilka metrów, a ona usłyszała "Niech Pan przyjedzie.... Może Pan przyjechać?" 
- O co mu chodzi?! - pomyślała. Wiedziała, że powrót się przedłuży. Czy on zapomniał, że jedyne pieniądze jakie mieli wyciągnął jej z torebki już na początku wesela i wrzucił do kosza z przypinkami, które rozdawali drużbowie? Nie mógł przecież dzwonić po taksówkę... Przestawała już myśleć racjonalnie. Nie przyszło jej do głowy, że to mała miejscowość, wszyscy się na ogół znają. Taksówkarz wiedziałby zapewne kim są jego rodzice, a jeśli nie to wystarczyło pójść do mieszkania i wyciągnąć pieniądze z portfela. Wtedy nie przyszło jej to do głowy. Podbiegła więc do niego i siłą chciała wyrwać mu telefon. Wtedy nagle zrobiło się jej słabo....

Stosował przemoc, ale nie do tego stopnia i nie wobec niej. Wobec kolegów - owszem. Wiedziała, że był bardzo porywczy i agresywny, ale nie aż tak. Jej nie mógł tego zrobić. Gdzie celował? Nie wiedziała, ważne, że nie trafił w oko lub w nos. Szczęka ją zapiekła, ale wtedy najważniejsze było to, żeby jak najszybciej dostać się do jego mieszkania. Wiedziała, że to koniec. Dopiero do siebie wrócili, a już wszystko zaprzepaszczone. Miała do siebie ogromne pretensje, ale nie mogła wytrzymać, coś w niej pękło. Zaczęła biec.

Nie wiedziała czy do mieszkania są dwa, trzy czy cztery kilometry, po prostu biegła. Słyszała jak ją woła i biegnie za nią. Wtedy jeszcze oglądała się za siebie, widziała że biegnie, ale tak niezdarnie.... Po takiej ilości alkoholu, nie miał szans jej dogonić. 

Nagle pojawiła się przeszkoda. Stanęła na środku skrzyżowania. W lewo czy w prawo? Nie potrafiła się zdecydować. Czekała na niego prawie 5 minut. W zupełnej ciemności w obcym miejscu. Widziała, że się zbliża. Nie wie dlaczego, ale miała ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy zobaczyła jak zatacza się idąc do niej chodnikiem. Nikt ich nie obserwował, chyba że przez okno... Czym się przejmowała skoro i tak nie znała tych ludzi i miała ich nigdy więcej nie zobaczyć. Obiecała sobie, że następnego dnia wsiądzie do pierwszego busa i wróci do domu. 

Był już tuż obok niej, po raz ostatni postanowiła go o cokolwiek poprosić.
- W którą stronę mam iść?
- Już jedzie, on już jedzie...
- Nie obchodzi mnie to! Nie wierzę Ci, że ktokolwiek po nas przyjedzie... Powiedz tylko w którą stronę! - Krzyczała, jakby zapomniała o tym, co stało się dosłownie kilka minut wcześniej. Nie liczyła się kompletnie z tym, że mógłby to powtórzyć. 
Nie odpowiedział nic. Kiedy zobaczył pierwszy zbliżający się samochód, wyszedł na środek ulicy. 
Na chwilę zamarła, próbowała ściągnąć go stamtąd siłą. Wiedziała, że na trzeźwo nie miałaby szans, była raczej drobnej budowy ciała. Ale wypił tyle, że jego ciało stało się o wiele bardziej bezwładne. Samochód zaczął zwalniać, niepotrzebnie - byli już na poboczu. Kiedy nagle poczuła, że teraz role się odwróciły - to ona miała znaleźć się na pod samochodem, ale on nie miał zamiaru jej ratować. Wprost przeciwnie, to on zaczął ją tam wpychać, resztkami sił. Nie był trudnym przeciwnikiem, walka była nierówna, ale na szczęście na jej korzyść. 

Krzyczała strasznie, nie mogła się opanować. Puściły jej już wszystkie hamulce. Nie jadła i nie piła prawie cały dzień, nie miała już siły. Zrobiłaby wszystko, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu. Zmieniła więc zupełnie ton głosu (i strategię!) i powiedziała:
- Wracajmy na wesele, chce jeszcze tańczyć.... Wiedziała, że jej głos brzmiał tak nienaturalnie... Ale musiała spróbować. Minęła tyle potencjalnych pobocznych drużek, które mogły prowadzić do domu weselnego, że nie chciała ryzykować, że skręci w niewłaściwą. Jednak mimo tego, że był pijany, zachował resztkę "trzeźwości umysłu". Nie odezwał się ani słowem... To było o wiele gorsze od wyzwisk, uderzenia. Teraz bała się tak jak nigdy. Wiedziała, że musi wracać, jeżeli nie udało się do jego mieszkania, to przynajmniej wróci na salę - wśród ludzi nic jej nie zrobi, a później - zobaczymy. Jednak już wtedy, pierwszy raz tej nocy pomyślała, że może tego nie przeżyć. 

Nagle zobaczyła, że dzieje się coś dziwnego. Jarek zdjął marynarkę i zbliżał się do niej. Mimo że stali od siebie w niewielkiej odległości, pamięta każdy krok. Myśl, że ściągnął marynarkę, bo było zimno i chciał ją okryć przebiegła jej przez głowę tylko przez chwilę. W ułamku sekundy zobaczyła, że jego zamiary były o wiele bardziej odległe od jej pierwszej myśli. 

Resztkami sił zarzucił marynarkę na jej szyję i zaczął spychać w stronę rowu. Wiedziała, że to nie są żarty. Czuła się osłabiona, ale adrenalina zrobiła swoje... podobnie jak alkohol w jego przypadku. Znowu, miała świadomość, że w dzień, bez trunków, nie miałaby z nim najmniejszych szans. Nie wie jak długo trwała szarpanina, ale w pewnym momencie w rękach trzymał już tylko łańcuch od swojej torebki, którą wcześniej miała na ramieniu, a teraz wspólnie trzymała z nim - on za jedną, a ona za drugą stronę grubego łańcuch. Bez chwili namysł, puściła swój koniec i zaczęła BIEC. 

Ani przez moment nie przyszło jej do głowy, żeby obejrzeć się za siebie. Nawet nie próbowała tego robić. Nie wiedziała czy On biegł za nią. Oddychała głośno, nie wiedziała skąd wzięła w sobie tyle siły. 

cdn.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Monogamia? Nie, dzięki.

Video Pytania-Odpowiedzi 1