Czy zjadłbyś swojego psa?

Ten wpis będzie zawierał tylko moje, prywatne odczucia i przemyślenia po ponad 8 latach bycia wegetarianką. Nikogo nie zachęcam, ale także nie zniechęcam do zaprzestania jedzenia mięsa, jaj, picia mleka. Zacznę od tego, że kiedy zaczynałam swoją "przygodę" z wegetarianizmem, nie spotkałam się z różnymi jego odmianami, typu:
*laktoowowegetarianizm (nie spożywanie mięsa, ale spożywanie mleka i jaj)
*owowegetarianizm (spożywanie jaj, ale nie spożywanie mięsa) 
* laktowegetarianizm (spożywanie mleka, ale nie spożywanie mięsa).
Obecnie i przez praktycznie cały okres, w którym nie spożywam mięsa, mogę określić siebie jako laktoowowegetariankę. Oczywiście jest to sztuczny podział, jakich u osób stosujących dietę wegetariańską jest bardzo o wiele, ale o tym później.

Moja historia z wegetarianizmem zaczęła się niedługo po tym jak skończyłam 16 lat. Jako dziecko nie wyobrażałam sobie nie jeść mięsa dłużej niż pół dnia. W zasadzie z mięs jadłam wszystko: schab, mięso mielone, kaczkę, pierś z kurczaka, kiełbasy, kaszankę, żeberka, mięso w galarecie i wszystko, czego tutaj nie wymieniłam, a co zawiera w sobie lub jest mięsem. Do końca życia będę pamiętać jak prawie każdego wieczoru (nieważne czy było to lato czy zima), babcia szła razem ze mną do sklepu po 4-5 plasterków szynki, zawsze takiej jaką chciałam. Codziennie musiała być inna. Zamiast smażonego jajka, wolałam mortadelę obtoczoną jajkiem i bułką, uwielbiałam boczek w jajecznicy. Ale z drugiej strony, kotlety sojowe też mi smakowały (obecnie ich nie spożywam ze względu na wysoce przetworzoną soję, którą można uznać za szkodliwą - zachęcam do znalezienia i przeczytania artykułów na temat soi w Internecie). Do czego zmierzam - zaprzestanie jedzenia mięsa nie wynikało z tego, że byłam dzieckiem, które generalnie wybrzydza i któremu mięso nie smakowało odkąd tylko go spróbowało. Nie, mój pomysł na zostanie wegetarianką miał zdecydowanie drugie dno.

We wsi z której pochodzę nie znałam ani jednej osoby, która nie jadłaby mięsa w 2011 roku. Nie bez znaczenia było to, że w lutym 2011 r. wyszłam ze szpitala po najbardziej egoistycznym i najgorszym czynie, jaki może zrobić sobie (i bliskim) człowiek. Był to mój drugi pobyt w szpitalu w ciągu ostatniego pół roku, ale te dwa pobyty łączyło to, że w jednym i drugim przypadku poznawałam tam osoby będące wege. Za każdym razem były to kobiety. Pierwsza miała na imię Marlena. Zaimponowało mi to, że była pod tym względem inna od wszystkich. Kiedy zapytałam ją o to dlaczego zdecydowała się nie jeść mięsa, odpowiedziała, że jest to (jedzenia mięsa) czynność, która odróżnia ludzi od zwierząt, a poza tym nienawidziłam wymiotować mięsa (cierpiała na anoreksję bulimiczną). Miałam za sobą kilka epizodów bulimicznych i faktycznie, w tym co mówiła było dużo prawdy. Poza tym, zazdrościłam jej, ponieważ ja w szpitalu jadłam to samo co wszyscy, a jej śniadania, obiady i kolacje były zawsze pięknie podane. Nie to co niedoprawiony kawał mięsa z przeżółkłymi ziemniakami.. 
Podczas drugiego pobytu w szpitalu poznałam Ewę, która oprócz tego, że nie jadła mięsa, określała się mianem rastafarianki. Tę drugą kwestię pominę, ale ponownie czułam, że ona jest kimś wyjątkowym. Wszyscy byliśmy przeciętni, jedząc te ziemniaki oblane sosem i kawałkami mięcha. Ona jadła naleśniki z bitą śmietaną i prażonymi jabłkami, a my zbite mięso. Czułam obrzydzenie do mięsa podczas noszenia aparatu na zębach, ale dopiero po wysłuchaniu jakie, jej zdaniem są zalety niejedzenia mięsa, doszło do mnie, że nie chcę więcej być mięsożercą. Według niej, ma szczupłą figurę, bo przestała jeść mięso. Zamiast tego je praktycznie same słodycze, a jej waga jest ciągle taka sama (nie zdawałam sobie sprawy, że to wynikało zupełnie z czegoś innego i nie miało nic wspólnego z dietą, jaką stosowała). 

22 lipca 2011 roku był dniem przełomowym. To, co teraz napiszę wyda się niektórym śmieszne, ale to po prostu takie jest. Tego dnia miałam jedną z ostatnich wizyt u psychologa. Pani psycholog do której jeździłam dwa razy w miesiącu (teraz wiem, że to było zdecydowanie za mało, żeby mogło pomóc inaczej niż doraźnie), opiekowała się mną podczas pobytu w szpitalu. Wiedziałam też, że jest zwolenniczką niejedzenia mięsa i przekonana moją mamę, że przejście na taką dietę będzie miało dla mnie same korzyści. teraz UWAGA - przed wyjazdem na terapię, która była aż w Lublinie, poprosiłam mamę, żeby po zjedzeniu zupy (gotowanej jak zwykle w moim domu na mięsie), wyciągnęła mi z niej żeberka, które następnie zjadłam z solą i musztardą. To było coś w rodzaju ostatniego pożegnania z mięsem. 

Rzeczywiście razem z psycholog przekonałyśmy mamę, że niejedzenie mięsa nie jest niczym strasznym i że na pewno od tego nie umrę. Haczykiem było to, że miałyśmy rozbieżne zdanie co do tego na czym wegetarianizm powinien polegać. Zdaniem Pani psycholog, powinnam jeść co drugi dzień ryby, wtedy będę się dalej dobrze rozwijać (dzisiaj dziękuję jej, że nie przystała na moja propozycję wykluczenia z diety wszelkiego mięsa). 

Przez pierwszych 5 lat jadłam ryby, ale unikałam tego jak tylko się dało. Na początku jadłam je kilka razy w miesiącu, później raz na dwa-trzy miesiąca, a później 2-3 razy w roku. Ostatnie 3,5 roku nie jadłam także ryb. 

Przez pierwsze lata (myślę że ok. 4 lat) wegetarianizmu czułam się świetnie. W ogóle nie odczuwałam braku mięsa. Ciągle słyszałam wiele prześmiewczych, deprywujących i mających na celu "zgnojenie" komentarzy, głównie od rodziny. Były próby oszustwa, że ten pasztet, który leży na imieninowym stole jest z rośliny, a później okazało się, że z królika (oczywiście nie spróbowałam go, ale gdybym była młodsza i bezgranicznie wierzyła rodzinie to z pewnością czekałoby mnie "zerowanie", o czym będzie mowa za chwilę). Generalnie czułam się jedynie niezrozumiana i wyśmiewana (czyli odwrotnie niż zakładałam, że będę się czuła poznając dwie wegetarianki z miasta). Byłam też oskarżana o kłamstwa, chociaż nikt nie zaglądał mi do talerza, to wiele osób czuło silną potrzebę, żeby ogłaszać, że wymyślam, oszukuję, itd. NIESTETY, ALE JA ANI RAZU PRZEZ TE LATA NIE JADŁAM NICZEGO, CO BYŁO MIĘSEM POZA RYBĄ OD "ŚWIĘTA". Wtedy jednak ryby były uznawane za bardziej wegetariańskie niż niewegetariańskie. Obecnie tendencja jest zupełnie odwrotna. 
Mniej więcej 4,5 roku temu zaczęłam czuć się naprawdę źle. Zaczęło się od tego, że strasznie denerwowałam się, kiedy nie zjadłam niczego od 2-3 godzin. Było to głównie zdenerwowanie i napięcie wewnętrzne. Mogę powiedzieć nawet, że był to niepokój, który sprawiał, że odnosiłam wrażenie, że cała się trzęsę. Nie byłam w stanie skupić się na rozmowie, na niczym w zasadzie nie byłam w stanie się skupić. Myślałam tylko o tym, co zrobić żeby zjeść jak najszybciej batona, ciastko, napić się coli lub soku owocowego - czegoś co miała kalorie, a dokładniej cukier. Wtedy wiązałam to tylko i wyłącznie z tym, że znowu schudłam i ważyłam poniżej 45 kg. W krótkim czasie przytyłam do 52-53 kg, ale napady lęku wcale nie znikały. Dlaczego wiążę je z dietą a nie na przykład z nerwicą lękową, którą kilka lat temu u mnie zdiagnozowano? Po pierwsze nerwica objawia się wśród ludzi, w przestrzeniach otwartych lub zamkniętych. Symptomy są bardzo zbliżone, niemalże identyczne, z tym, że ja czułam się tak nawet będąc w domu, bezpieczna i z dala od ludzi. Wszystko mijało na jakiś czas po zjedzeniu czegoś, co zawierało tłuszcz i żelazo. Swoją drogą, poziom żelaza miałam zawsze w granicach normy. Żałują, że nie zbadałam wtedy ferrytyny (najbardziej czuły i najlepszy wskaźnik poziomu żelaza), ale podejrzewam, że była na tyle niska, że tłumaczyła to jak się wtedy czułam). Teraz suplementuję żelazo, witaminę C, D, B (najpierw skonsultuj to z lekarzem), a i tak nie mogę dojść do siebie. Ciągle borykam się z wypadaniem włosów, które nasila dodatkowo niedoczynność tarczycy, którą wykryto mi dopiero niedawno. Badałam tarczycę od 4 lat co 4-5 miesięcy więc wiem, że poprzedni stan zdrowia nie był spowodowany tarczycą, bardziej na odwrót. Mam też zapadnięte policzki, moja skóra nie jest elastyczna jak na zaledwie 24-lata. Jest to objaw typowy dla osób, które od wielu lat nie spożywają mięsa. O czym oczywiście w tych kręgach się nie mówi. Było mi też ciągle zimno. Nie wspominam o tym, jak ciężko jest na diecie wegetariańskiej utrzymać bilans kaloryczny. Miałam i mam nieustannie różne stany zapalne. Między innymi usuniętą zmianę o charakterze nowotworowym z jamy ustnej. Dużą liczbę przeciwciał tarczycy (anty-TPO) w organizmie. Przez pewien czas (1-4 rok studiów) chorowałam co 1-2 miesiące, nawet w lecie. Czasami miałam tak rozwinięte ataki paniki i derealizacji (poczucie obcości otoczenia), że odechciewało mi się żyć. Czy jest to warte tego, żeby dalej ciągnąć tę dietę? Oczywiście NIE. Dlaczego z niej nie zrezygnuję? nie mam pojęcia... Pamiętam jak smakuje mięso, w końcu miałam aż (lub dopiero) 16 lat, kiedy zaprzestałam je jeść. Jednak teraz czuję obrzydzenie na samą myśl o nim. Miałam wiele dni, podczas których obiecywałam sobie, że rano pójdę do sklepu, kupię kawałek ryby lub mięsa i zjem je. Jednak zawsze ryzykowałam, bo tak przesiąkłam ideologią, że sama zapominam już o motywach, które towarzyszyły mi podczas podejmowania decyzji o przejściu na wegetarianizm. Dochodzi do tego jeszcze jedna niewygodna kwestia. Zaczęłam zastanawiać się, po przeczytaniu książki "Hannibal", czy człowiek, który je mięso zwierząt, byłby zdolny do zjedzenia mięsa człowieka. Cofa mnie na samą myśl, ale dochodzę do wniosku, że w pewnych okolicznościach jest to możliwe... Nie wiem czy słyszeliście o chorobie szalonych krów i skąd się ona wzięła - krowy były (wbrew ich naturze) karmione zmielonymi zwłokami krów, które z różnych przyczyn, takich jak choroby, zdechły. Będąc w EMPIK-u zauważyłam książkę traktującą o wegetarianizmie. Z ciekawości wzięłam ją do ręki i otworzyłam na losowej stronie. Pierwsze zobaczone przeze mnie zdanie brzmiało: "Czy zjadłbyś własnego psa?". Jest to również argument osób, które uważają siebie za weganów i gorszą wersję - wegetarianów, do których sama się zaliczam. 

Kiedy znalazłam stronę poświęconą dla wegan i wegetarian, postanowiłam poszukać na niej wsparcia. Z jednej strony nie chciałam rezygnować z niejedzenia mięsa, ale z drugiej wiedziałam, że długo nie wytrzymam czując się tak jak w tamtym momencie. Zamiast porad na temat suplementacji, albo ewentualnie pomocy w podjęciu decyzji o powrocie do jedzenie mięsa, zostałam wyrzucona z grupy. Na kolejnej grupie została mi zablokowana możliwość dodawania komentarzy po tym jak napisałam od jakiego czasu nie jem mięsa i dlaczego uważam, że nie jest to takie zdrowe na dłuższą metę. To samo było z każdą osobą, która po dłuższym pobycie na tej diecie przechodziła załamania nerwowe i miała problemy natury psychologicznej. Jest to jedna z najbardziej zamkniętych na krytykę grup społecznych, z mojego punktu widzenia. Dopóki promujesz ten styl życia, jesteś dla nich kimś w rodzaju najlepszej koleżanki, ale kiedy tylko coś jest niezgodnego z ich ideologią, zostajesz, bez żadnego upomnienia, usunięty z grona i zrównany ze "zwykłymi" mięsożercami. Ludzie, którzy określają się mianem wegetarian i wegan w większości są tak zamknięte na informacje, że nie dopuszczają do świadomości tego, że wszystko wskazuje na to, że wegetarianizm wcale nie jest aż tak zdrowy jak kiedyś mogłoby się wydawać.

Czy zachęcam do przejścia na dietę wegetariańską? I tak i nie. Żyjemy teoretycznie w wolnym kraju. Każdy może kłaść do talerza to, co uważa za słuszne. Ja natomiast ze swojej perspektywy uważam, że przejście na wegetarianizm było w moim przypadku błędem i (wiem, że to niemożliwe) gdybym mogła cofnąć czas to po powrocie do domu od psychoterapeutki 22 lipca 2011 roku zjadłabym na kolację tosty z serem i SZYNKĄ.  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Monogamia? Nie, dzięki.

Video Pytania-Odpowiedzi 1