Czy wyszłam z zaburzeń odżywiania?

 

 
Zdjęcie zrobione w środkowej fazie choroby, kiedy nazwanie mnie anorektyczką kończyło się  wybuchem złości i oskarżaniem o przejawianie zazdrości... Bo przecież byłam ponad zwykłymi śmiertelnikami, którzy jak widzą ciastko to od razu muszą je zjeść. Ja bym inna - potrafiłam się powstrzymać. Innych traktowałam jak zwierzęta, które jak widzą jedzenie to automatycznie myślą o tym jak je zjeść, kiedy to nastąpi, ile mogą zjeść, żeby nie przesadzić i kiedy minie dostatecznie dużo czasu, żeby ponownie "żreć". Ja w tym czasie czytałam kolejne książki, uczyłam się na pamięć formułek z podręczników, wyobrażałam sobie jak to będzie, kiedy w końcu stanę się idealna. A później chciałam już tylko zniknąć. 
 
Byłam też po drugiej stronie. Jedzenie mną zawładnęło, jadłam aż do wymiotów. Nic, absolutnie nic nie sprawiało mi takiej przyjemności jak jedzenie. Wyobrażałam sobie, jakby to było najeść się na zapas, tak żeby już więcej nie musieć zbliżać się do jedzenia i mieć tych potwornych wyrzutów, że znowu za dużo. 


 Pierwsze zdjęcie od kolejnych dzieli rok. Z osoby, która chciała mieć kontrolę nad wszystkim zamieniła się w pozbawione hamulców, instynktowne, przestraszone zwierzę. Dosłownie tak się czułam. Jadłam tak, jakby to miał być mój ostatni posiłek w życiu. Codziennie obiecywałam sobie, że to ostatni raz, a od jutra głodówka (shit!). Pewnie nie tak wyobrażasz sobie osobę, która objada się codziennie przez ponad pół roku? Cóż, startowałam z wagi nieco ponad 30 kg. Na zdjęciach ważę ok. 56-57 kg. Zatrzymałam się dopiero w momencie, gdy zaczęłam słyszeć komentarze, że może już wystarczy, że już za dużo. Na wakacjach usłyszałam od bliskiej osoby, że może te chipsy to już powinnam sobie darować, bo zrobiłam się lekko spasiona. Dosłownie, taki zwrot, takie sformułowanie usłyszałam. Może potrzebowałam takiego impulsu. Jeszcze niedawno tak myślałam, ale dzisiaj wiem, że to nie powinno mieć miejsca. Nie powinny mieć miejsca sytuacje, w którym emocje i pustkę zastępuję jedzeniem. 
 
Budowanie zdrowej relacji z jedzeniem zajęło mi 8 lat od momentu wyjścia z wagi zagrażającej życiu. Na anoreksję zachorowałam w wieku 13 lat. Obecnie mam 26 lat i nie przejadam się ani nie głodzę. Mam gorsze i lepsze dni. Czasami wyobrażam sobie jakby to było ważyć kilka kilogramów mniej, ale nie dążę do tego i nie jest to dominujący temat w moim życiu. Oduczyłam się też oceniania innych przez pryzmat wagi. Każdy z nas zna osoby, które jedzą słodycze codziennie, w zasadzie niczego sobie nie żałują i są szczupłe. Są też osoby o rozregulowanej gospodarce glukozowo-insulinowej, lipidowej, itd, których waga wcale nie koreluje z ilością spożywanych kalorii. Po wyzbyciu się prostego myślenia przyczynowo-skutkowego i zastąpienia go myśleniem rizomatycznym, które polega na patrzeniu na problem z wielu różnorodnych punktów widzenia, zaczęłam zwracać uwagę na inne kwestie niż to co i ile ktoś spożywa, jak wygląda i czy mieści się moim zdaniem w "normie".
 
Zaczęłam też inaczej patrzeć na siebie i na życie. Nadal podobają mi się szczupłe ciała, ale nie ma już we mnie zawiści, a nawet zazdrości... Nie porównuję już siebie do obrazów, jakie zachowałam z przeszłości. Dla mnie jest to ciągłość. Przydarzyły mi się zaburzenia odżywiania, pokonałam je, już przez to przeszłam i nie ma sensu zatrzymywać się czy robić kilka kroków wstecz, bo przecież to wszystko już BYŁO.  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Monogamia? Nie, dzięki.

Video Pytania-Odpowiedzi 1