MAX

    Minęło ponad dziesięć lat, ale nie ma to teraz żadnego znaczenia. To jak skok przez okno - nie da się cofnąć. Byłeś oburzony tym, że można chcieć celowo zrobić sobie krzywdę. Mimo że nie miałeś od początku łatwego życia, nie rozumiałeś, że człowiek może mieć już dość i się poddać. Pisanie, że to wymaga odwagi byłoby bardzo nie na miejscu. Ja to jednak właśnie w ten sposób postrzegałam. Bo niezależnie od sposobu, ten ostatni krok nie tylko zależy od Ciebie, ale też tylko Ty możesz go wykonać. Zdajesz sobie sprawę, że to nieodwracalne. Nie myślisz wtedy o konsekwencjach, a jedynie o tym jak od nich uciec. Tak samo od problemów. Wydaje Ci się, że to rozwiąże wszystko, co dotyczy przyczyny i skutku. Stajesz się pozbawionym uczuć egoistą. Nie obchodzi Cię, że skazujesz na cierpienie innych. Stygmatyzacja społeczna, pustka, poczucie winy, uświadamianie sobie za każdym razem, że brakuje kogoś przy świątecznym stole, że "dzisiaj" skończyłaby czy skończyłby tyle a tyle lat. Nie ma to dla Ciebie żadnego znaczenia, blokujesz takie myśli. Może Cię zdziwię, ale to sobie robisz największą krzywdę, odbierasz SOBIE szansę na to, że za jakiś czas będzie lepiej (zawsze jest, życie to sinusoida zdarzeń). Innym tylko dajesz: ból, cierpienie, powody do bezsenności, depresji, załamania nerwowego, izolacji, poczucia wstydu, winy. Dajesz im negatywne emocje i stany z którymi będą zmagać się (w mniejszym lub większym stopniu) do końca życia. Jeżeli to oni Cię skrzywdzili lub krzywdzą to chcąc się na nich zemścić, mścisz się i niszczysz wyłącznie siebie. Nie masz obowiązku kochania swojej rodziny, ani ojca, ani matki, rodzeństwa, babci, dziadka, nikogo. 

 

    To nie Ty zadecydowałeś o swoim pojawieniu się na świecie. Wspólne geny nie stanowią gwarancji dobrego traktowania Cię i tego, że będziesz czuł się dobrze z osobami spokrewnionymi. Oni też nie muszą czuć się dobrze z Tobą. Czemu tak usilnie do tego dążysz? Co daje Ci taka forma autodestrukcji? Może nie masz nic ciekawszego do zrobienia albo wydaje Ci się, że nie masz? Myślę, że częściej to drugie. Nawet spacer jest lepszy niż zamartwianie się i zastanawianie nad tym, co jest z Tobą nie tak, że jedna czy kilka osób Cię źle traktuje lub nie szanuje. Możesz przeczytać książkę, jak nie masz pieniędzy to wypożycz. Są też darmowe e-booki. Wszystko będzie lepsze od negatywnych myśli. Jeżeli nie masz z kim porozmawiać albo czujesz, że zwykła rozmowa ze znajomym/przyjacielem to za mało, skorzystaj z pomocy psychologa lub psychoterapeuty. Jeżeli Cię na to nie stać, zadzwoń do lekarza POZ i wystawi skierowanie. Są też telefony zaufania. Ponownie, wszystko jest lepsze od zamartwiania się.

 

    Ponad 10 lat temu znajdowałam się w miejscu, w którym nikomu z Was nie życzę się znaleźć. Każdy z Nas ma od czasu do czasu myśli o tym, że "łatwiej" i "lepiej" byłoby się poddać, zostawić za sobą wszystkie problemy. Tymczasem nie jest ani łatwiej ani też lepiej, a problemy zabierasz ze sobą, w żadnym razie ich nie rozwiązując. Ja swoje problemy mogłam rozwiązać zupełnie inaczej, zdecydowałam jednak że się poddam. Konsekwencje towarzyszą mi od ponad dekady i nic nie zapowiada tego, że kiedykolwiek obudzę się z przeświadczeniem, że to, co wtedy zrobiłam jest OK. Nie było i nie jest. Czy jest mi łatwo z tym żyć? Jest trudno jak cholera. Każdego 11 lutego przechodzę na nowo tamten dzień. Pamiętam go bardzo dokładnie, pamiętam wszystkie swoje myśli, ulgę w szpitalu, kiedy zostałam odratowana, a wyniki badań krwi wykonane kilka dni po tym zdarzeniu potwierdziły, że fizycznie nie doszło do poważnych uszkodzeń. Ale pamiętam też koszmar dnia, w którym musiałam wyjść ze szpitala i wrócić do tego samego miejsca, tych samych ludzi. Pamiętam panikę, jaką wywoływała u mnie myśl, że oni WSZYSCY wiedzą, że wszystkim będzie trzeba spojrzeć w oczy. Przede wszystkim, że NIC już nie będzie takie jak kiedyś. Czy to oznacza, że żałuję, że mi się "nie udało"? Absolutnie nie. Żałuję tylko, że zrobiłam to SOBIE. Myślę też o rodzinie, oczywiście. Ale zawsze stawiam na pierwszym miejscu siebie. 

 

    Kilkanaście dni temu życie odebrał sobie mój kolega. Osoba, która jako pierwsza miała odwagę powiedzieć mi jak idiotycznego wyboru dokonałam 11 lutego 2011 roku. Osoba, która mimo przeciwności losu w tamtym czasie za największą wartość uważała ŻYCIE. Każdy z Nas może mieć moment załamania, gorsze dni, a nawet tygodnie czy miesiące. Wszystko jednak wróci z czasem do normy, wystarczy tylko pozwolić sobie pomóc. Błagam Cię, jeżeli nie radzisz sobie ze swoimi problemami, emocjami, ze sobą samym, z relacjami - szukaj pomocy za wszelką cenę. Przysięgam Ci, że warto. Dopóki żyjesz wszystko jeszcze można zmienić i naprawić. Nie jesteś przywiązany do swojej rodziny sznurem, nie masz obowiązku mówienia dzień dobry wszystkim sąsiadom, nie musisz za wszelką cenę utrzymywać dobrych relacji ze współpracownikami. Możesz zmienić szkołę, pracę, po osiągnięciu pełnoletności możesz też zmienić miejsce zamieszkania. Nie ma problemów nie do przejścia. Do materialnej egzystencji człowiekowi naprawdę nie jest wiele potrzeba. Przeżyjesz bez iPhone'a, markowych ciuchów, nawet bez dobrego jedzenia. Jeżeli będzie trzeba zatrudnij się gdziekolwiek, nawet jako osoba sprzątająca. W międzyczasie stań na nogi i rozglądaj się za czymś lepszym. Jeżeli jednak okaże się, że z różnych względów taka praca Ci odpowiada to nie wstydź się tego, nie patrz na to, co pomyślą inni. Czy Ty wybierasz im zawody? Czy myślisz, że dyrektorzy, przedsiębiorcy, freelancerzy, etc. są najszczęśliwsi na świecie? Uwierz mi, że taki osoby często doświadczają takich problemów i są tak niepewni siebie, że ich pozycja społeczna w żadnym stopniu nie jest im w stanie tego zrekompensować.

 

     Pomyśl proszę, komu robisz krzywdę? Sobie czy innym?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Monogamia? Nie, dzięki.

Video Pytania-Odpowiedzi 1