Twarde lądowanie

 Jako dziecko niczego tak się nie bałam jak tego, że będę biedna. Tego, że słowa babci i rodziców "Ucz się, bo inaczej będziesz rowy kopać", są mądrością życiową i bez odpowiedniego wykształcenia nic mnie przed tym kopaniem rowów nie uchroni. O ile wierzyłam w to jeszcze w liceum, o tyle studia zweryfikowały mój punkt widzenia i położenia... Uczyłam się niemal nieustannie: w domu, w drodze na uczelnię, w przerwach między zajęciami, a nawet w przerwie w pracy (zawsze zabierałam ze sobą notatki, nawet wiedząc, że nie będę miała czasu ani siły wyciągnąć ich z torebki...). Tylko zaczęłam dostrzegać, że to ciągłe uczenie się, kolejne szkolenia w Urzędzie Pracy <zaraz do tego dojdziemy...> nie były warte nawet skserowania, cyt: "Szkoda tuszu i papieru, można sobie skserować i przynieść NASTĘPNYM razem we własnym zakresie, ale dla pracodawcy to i tak tylko dyplom się liczy".  Jedną z prac, która dla wielu osób świadczyłaby o poniżaniu się, upokorzeniu, powodzie do wstydu, a którą wykonywałam była praca na zmywaku. Po trzech miesiącach spędzonych na praktykach i pracy w przedszkolu to była naprawdę rewolucja. Czy żałuję, że nie poczekałam na coś lepszego? Zdecydowanie NIE. W zasadzie dopiero w tej pracy zobaczyłam jacy są ludzie, a raczej jacy potrafią być. 

Zespół liczył blisko 30 osób. Śmiało mogę powiedzieć, że wśród pracowników były trzy grupy:

1) grupa osób życzliwych, współczujących i wyrozumiałych

2) grupa osób neutralnych, które nie wchodziły w żadne interakcje ani w pozytywnym, ani w negatywnym sensie

3) grupa osób starających się za wszelką cenę pokazać mi, że jestem pracownikiem niższego sortu, oczywiście po wypłacie nie powinnam iść z nimi na firmowe piwo, bo co ja w tej pracy w zasadzie robię (to zostawię bez komentarza, bo bywały weekendy gdzie w ciągu 11-13 godzin pracy zdążyłam zjeść baton i pół kanapki... albo i to nie...)

Nigdy nie zdarzyło mi się rozpłakać w pracy, ale po powrocie (szczególnie w piątek, mając świadomość, że czeka mnie jeszcze trzynastka w sobotę i co najmniej 11 godzin w niedzielę) wyłam jak dziecko. Czy mogłam zmienić pracę na inną? Obiektywnie nic nie stało na przeszkodzie. Ale jako osoba bardzo niepewna siebie, przeżywająca każdą zmianę, zwyczajnie się bałam. Poza tym, podczas pracy dowiadywałam się ciekawych rzeczy, obserwowałam różne zachowania. Przez to, że byłam traktowana jak powietrze, większość osób mówiła przy mnie wszystko. Dowiedziałam się kto kogo zdradza, kto z kim śpi, ile kto zarabia, czyj mąż jest alkoholikiem, itd. Z osoby o jasno sprecyzowanych celach i poglądach na wiele kwestii, zderzyłam się z tym, że w życiu nie zawsze wszystko idzie prostoliniowo. 

Co to zmieniło w moim życiu?

Zaczęłam zastanawiać się nad tym czy faktycznie skończenie studiów, praca na pełen etat, mąż, dzieci i oczekiwanie na emeryturę to faktycznie jest to czego JA chcę czy to, co z różnych powodów wydaje mi się, że powinnam chcieć. Wyszło na to, że to drugie.


Po tej pracy wróciłam jeszcze do pracy jako kasjerka, później byłam kelnerką, pracowałam pół roku w budce z lodami, nawet zaliczyłam pracę jako nauczycielka w zerówce żeby przekonać się, że to nie jest dla mnie. Zetknęłam się z brutalną rzeczywistością, bo dyplom nie sprawił, że dostałam "od ręki" pracę w zawodzie (prawdę mówiąc - gdyby nie własna działalność to być może do tej pory nie przepracowałabym w zawodzenie choćby jednego dnia). Dwukrotnie rejestrowałam się jako osoba bezrobotna. Za każdym razem sama znajdowałam pracę, bo może był to i Urząd jak nazwa wskazuje ale pracy w nim jak na lekarstwo. Po kilku tygodniach jeżdżenia po wszystkich możliwych placówkach, w których zatrudniano psychologów (chyba wszystkich, które znalazłam w Google na terenie Lublina), leżałam załamana, bez żadnych perspektyw. 


Wtedy zaryzykowałam i otworzyłam własną działalność. Zdobywając klientów i kolejne zlecenia odzyskałam pewność siebie i poczułam, że mogę sobie zaufać. Przestałam się martwić, że zostanę zdana na pastwę losu. Gdybym poszła wtedy do pracy w firmie sprzątającej to prawdopodobnie skutek byłby ten sam - niezależnie od okoliczności i sytuacji jestem w stanie SAMA na siebie zarobić, sama sobie coś załatwić i sama sobie poradzić. Polecam wsparcie, ja mogłam na pewno liczyć na wsparcie rodziny, ale wolałam radzić sobie sama.  

Nie chcę cytować tego, co usłyszałam od osoby z którą byłam wtedy najbliżej, ale myślę, że wiele osób w takim momencie poddałoby się, a na pewno podcięłoby jej to skrzydła. Mnie tylko zmotywowało do tego, żeby działać. Dzisiaj działalność jest zawieszona, ale wiem, że w każdej chwili mogę do niej wrócić. Mogę też robić cokolwiek innego, pod warunkiem, że będę miała poukładane w głowie. Piszą to mam na myśli zdrowie i higienę psychiczną. Rozumiem doskonale osoby z depresją, nerwicą, OCD. Sama przez kilka lat chorowałam na depresję, do której później dołączyła nerwica lękowa również stwierdzona przez psychologa (w zasadzie przez psychologów...). Czy było mi łatwo? NIE. Czy miałam myśli rezygnacyjne? Bardzo często. 

Dzisiaj, mając zaledwie (niektórzy powiedzą że aż) 26 lat, jestem przekonana o tym, że nic nie jest w stanie mnie złamać. Przeżyłam zagrażającą życiu, skrajnie niską masę ciała i wyniszczenie organizmu spowodowane głodzeniem się. Przeżyłam próbę samobójczą. Przeżyłam śmierć ukochanej osoby. Przeżyłam czasy, w których nie wiedziałam czy jutro będę miała co zjeść. Przeżyłam próbę pozbawienia mnie życia. Przeżyłam masę upokorzeń. Przeżyłam też wiele innych sytuacji i doświadczeń życiowych. Przeżyłam i to się liczy. Nad wszystkim d się pracować, jeżeli nie możesz sam to pozwól chociaż sobie pomóc. Jeśli myślisz, że nic już nie możesz zrobić to uwierz mi, że ZAWSZE może poszukać pomocy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Monogamia? Nie, dzięki.

Video Pytania-Odpowiedzi 1