Fałszywe sukcesy

 Żyjemy w XXI wieku, ale co z tego, skoro zamiast ogólnodostępnych lotów w kosmos, na opakowaniu batonów mamy informację, że opakowanie nie nadaje się do spożycia. Co z tego, skoro budowane są kolejne "Domy Boże". Coraz bliżej nam do rzeczywistości ukazanej w filmie Idiokracja (polecam obejrzeć). Opanowaliśmy do perfekcji złudzenie, że jeżeli będziemy postępować tak jak większość by chciała, będziemy lepsi od innych i staniemy się człowiekiem sukcesu. 


Pierwszym z brzegu, nadal często spotykanym zjawiskiem, jest przekonanie, że rodzina powinna móc się nami pochwalić przed sąsiadami, znajomymi i oczywiście resztą krewnych (których - tak między nami - guzik obchodzi, że Kamilek skończył trzeci kierunek studiów). 

Pochodzę ze wsi, gdzie praktycznie każda babcia nie pragnęła niczego więcej, jak tego, żeby rówieśniczki miały świadomość, że jej wnuczka/wnuczek jest osobą pobożną. Jako osoba z traumą poreligijną, nadal nie mogę pojąć tego fenomenu. Szczególnie, że osoby z tak zwanych "pierwszych ławek" najczęściej mają najwięcej za uszami. Z jakiegoś powodu, babcie poczytują sobie za sukces pobożność wnuków. Może w

domu jest alkoholik, może jest przemoc, ale najważniejsze, że w tym domu chodzi się do kościoła. 

Wiem też jaki lęk powoduje strach przed przyznaniem się przed babcią, że nie chodzi się na katechezę. Tak jakby cieszenie się życiem, a nie padanie na kolana w niewygodnej ławce i zimnym wnętrzu, było czymś gorszym. Osobiście, o wiele bardziej cieszyłabym się z tego, że spędzam czas z rodziną na świeżym powietrzu, rozmowie, w kinie, wspólnym gotowaniu i wielu innych aktywnościach, zamiast słuchaniu "mądrości" ze świętej księgi przerobione przez bezrobotnego w sukience. 

Zmuszenie dzieci do chodzenia do kościoła jest PRZEMOCĄ. Trzeba to podkreślić. Nie jest to stan normalny, gdy osoba o wyższej pozycji wywiera nacisk na bezbronne dzieci i wpaja swoje poglądy. Jest to zniechęcanie dzieci do wiary. Nie dziwię się, że w wieku szesnastu lat całkowicie zrezygnowałam z uczestniczenia w zgromadzeniach tzw. "wiernych". Szkoda, że tak późno. Ateizm przyszedł nieco później. 

Uczenie dzieci ślepego posłuszeństwa nigdy nie wychodzi na dobre. Szczególnie, że dziecko widzi, jak osoby, które powinny świecić przykładem, zachowują się w realnym życiu. Tłumaczenie, że należy czynić według tego co mówią a nie co robią, tylko bardziej zniechęca do uczestnictwa w ich cyrku. Ale babci się takie, logiczne, zdroworozsądkowe podejście na pewno nie spodoba. Całe szczęście, że przed osiągnięciem pewnego wieku wnuczek nie ma za bardzo wyboru i do kościoła pójść musi... Jeden sukces wychowawczy zaliczony (do czasu).

 

Kolejnym złudnym sukcesem jest ukończenie szkoły wyższej. Bolączka wielu rodziców i dziadków - żeby on tylko te studia skończył, bo co ja powiem rodzinie na kolacji wigilijnej. 

Można później ulicę zamiatać, ale bez papierka nie ma po co się w domu pokazywać. Jak nie będą mógł znaleźć pracy po jednym kierunku studiów to pójdę na kolejny - cóż za zdystansowane podejście do zasad logicznego myślenia. 

Znam osobę po kilku kierunkach studiów, która pracuje za minimalną krajową - nie w swoim zawodzie. Znam też osoby, które z tytułem magistra nie potrafią nastawić prania czy wożą do mamy spodnie w których trzeba przyszyć guzik...

Inną kwestią jest przypisywanie sobie zasług dzieci czy wnuków. Bo przecież ani rodzice ani dziadkowie nie chodzili za nas na uczelnię, nie przygotowywali się do kolokwium, egzaminów, nie pisali podań, nie bronili pracy dyplomowej. Najczęściej ani razu w swoim życiu nie przekroczyli progu uczelni. Zdecydowanie bardziej wolałabym usłyszeć słowa "moje geny" od spełnionego życiowo i biznesowo rodzica niż tego, który posiadając często wykształcenie zawodowe, odnosi się w ten sposób do faktu ukończenia studiów przez swoje dziecko. Coś ewidentnie poszło nie tak w tym przekazie genetycznym. 

Studia bardzo pomogły mi w zrozumieniu pewnych rzeczy, rozwoju osobistym i emocjonalnym. Myślę jednak, że taki sam efekt mogłam osiągnąć w inny sposób. Prawdziwego życia nauczyłam się dopiero po ich ukończeniu, kiedy musiałam sama zadbać o swoją przyszłość, znaleźć pracę, zarobić na remont, naprawdę samochodu, zmierzyć się z różnymi trudnymi sytuacjami na które nie miałam wpływu. Nigdy nie zrozumiem fenomenu zadawania pytań o cudze wykształcenie w środowisku innym niż zawodowe, gdzie wykształcenie formalne odgrywa rzeczywistą rolę. 


Za sukces często uważamy założenie rodziny. Tak jakby kilka zdań wypowiedzianych w obecności urzędnika (lub co gorsza - kapłana) i bliskich, czyniło z nas kogoś lepszego.


Sama należę do grupy osób, które wzięły ślub "bo był wolny termin", a nie ze względu na marzenie o byciu podziwianą przez osoby z którymi na co dzień nie utrzymuję żadnego kontaktu (i nie jestem tym kontaktem zainteresowana). Nie traciłam kilku lat życia na przygotowania: wybieranie smaku tortu żeby każdemu smakował (nie da się), wyborze sali i dekoracji żeby było najpiękniej (i tak będziesz obgadana przez część gości), doborze menu, żeby każdemu smakowało (nigdy nie będzie smakowało wszystkim), wyborze sukni ślubnej (za duży dekolt, pogrubia, widzieli ładniejsze), usadzaniu gości (najchętniej siedzieliby obok kogoś innego, ale jak jest karteczka na stole...).

Nie lubię też oglądać zdjęć z cudzych ślubów i wesel. Nie obchodzi mnie to jaką sukienkę miała na sobie ciotka Halina, ani tym czy wujek Tomek odleciał przed oczepinami, ani tym ile wódki poszło czy ile zostało, ani tym czy tort był za słodki czy w sam raz, ani tym co było na drugie danie, ani tym kto koło kogo siedział przy stole. A już na pewno nie tym ile kto wsadził do koperty. 

Gdyby jeszcze te śluby miały dożywotnią gwarancję. Na szczęście jednak nie mają 😉.


Przeraża mnie to, że ludzie potrafią tworzyć listę rzeczy do odhaczenia (podświadomie): mieć telewizor, samochód, psa, ślub, dzieci. Bez żadnej refleksji, bo tak trzeba i już. 


Jestem wdzięczna moim rodzicom za wsparcie i to, że kochają mnie mimo wszystko. Ale jeżeli wiem, że osiągnęłam coś własną pracą, włożonym czasem i wysiłkiem, nie zgadzam się na to, żeby inni, nawet najbliżsi, przypisywali sobie moje zasługi. Nie zawsze tak było, dlatego jest mi bardzo przykro, kiedy słyszę: możesz nie przystępować do komunii, to Twoja decyzja, ale pamiętaj, że tata jest bardzo wierzący i będzie mu strasznie przykro... albo: Jak nie zaprosimy na ślub rodziny od strony babci Gieni to się na nas obrażą i obrobią nam tyłek tak, że nie będziemy mieli się po co u nich pokazywać

 

Nie wiem na ile to ma wspólnego z sukcesem życiowym i byciem szczęśliwym człowiekiem. Z drugiej strony, nie ma się co dziwić - skoro z kim przystajesz, takim się stajesz.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Video Pytania-Odpowiedzi 1

Monogamia? Nie, dzięki.